Odwzajemniła mu się olśniewającym uśmiechem.
– Wydaje mi się, że tak, panie Dallas – powiedziała, odwracając się w stronę przegródki z informacjami. – Tak, oczywiście. I jest jeszcze paczka dla pana. Mam ją na zapleczu. Mogę przysłać ją panu do pokoju albo zaraz przynieść, jeśli będzie pan uprzejmy chwilę zaczekać. – Uhm. – Luke skinął głową na znak, że będzie uprzejmy. Recepcjonistka podała mu kopertę, a potem znikła za prowadzącymi na zaplecze drzwiami. Luke przeczytał wiadomość. Zgodnie z oczekiwaniami, zostało mu jeszcze kilka godzin. Aimé wróciła z plastikową reklamówką. Wewnątrz znajdował się egzemplarz książki ,,Martwy kontakt’’, który podpisał tego ranka, dedykując go niejakiemu ,,Ptasznikowi’’. Luke zmarszczył brwi. Podpisał tego dnia tyle książek, że nie pamiętał podchodzących do niego ludzi. Były tam różne Mary i Jane, a także sporo Stevenów oraz Dave’ów – ale tylko jeden Ptasznik. Pamiętał nawet, jak podpisywał tę książkę, tylko nie mógł przypomnieć sobie jej właściciela. Powinien przecież zwrócić uwagę na taki pseudonim. A może nazwisko? Luke potarł czoło. Był chyba w średnim wieku i nie miał żadnych cech szczególnych ... Luke patrzył na niego, ale widział setki innych podobnych do niego mężczyzn. A teraz nie był nawet w stanie go opisać. – Panie Dallas? – Uniósł wzrok zza książki i spojrzał w egzotyczne oczy Aimé. Dziewczyna zarumieniła się. – Chciałam tylko powiedzieć, że uwielbiam pańskie książki. Nie mogę się doczekać, żeby przeczytać tę nową. Uśmiechnął się, wyraźnie pochlebiony. – Dziękuję. A tak przy okazji... – Wyciągnął torbę w jej stronę. – Widziała pani, kto to przyniósł? – Przepraszam, właśnie niedawno zaczęła się moja zmiana. – Nie było jakiejś kartki? – Nic nie widziałam. Oczywiście mogę jeszcze raz sprawdzić. Aimé wróciła po paru minutach i potrząsnęła głową. Luke podziękował jej i poszedł do swojego pokoju. Telefon zaczął dzwonić dokładnie w momencie, kiedy włożył klucz do zamka. Luke szybko otworzył drzwi i rzucił się do aparatu z nadzieją, że nie włączyła się jeszcze sekretarka. – Tak, słucham. – Spotkajmy się za dwadzieścia minut w barze klubu strzeleckiego ,,Vieux Carré’’. – Kto mówi? – Za dwadzieścia minut – powtórzył głos. – Jeśli wciąż chce pan pogadać. Mężczyzna rozłączył się, a Luke jeszcze przez dobrą chwilę stał ze słuchawką przy uchu. Kondor, pomyślał, zaciskając usta. Ptasznik. No tak, oczywiście. Klub ,,Vieux Carré’’ był dostępny jedynie dla członków i, sądząc z wyglądu i usytuowania, gościł wyłącznie bardzo bogatą klientelę. Jednak odźwierny wpuścił Luke’a, a recepcjonistka, śliczna blondynka w kostiumie od Chanel, wstała na jego widok i przywitała się z nim, zwracając sie do niego po nazwisku. Poprosiła, żeby wpisał się do książki gości, i poprowadziła go do baru. Luke niemal natychmiast zauważył Kondora. Siedział samotnie w rogu sali, zwrócony plecami do ściany. – Ptasznik, jak rozumiem. Kondor skinął głową. – Głupia zagrywka, ale nie mogłem się oprzeć. – Wskazał mu miejsce. – Ile czasu zajęło panu rozszyfrowanie tego?