sie ruszyc i zostawic za soba ten koszmar, którego był sprawca
Nagle ziemia zadr¿ała i uciekła mu spod nóg. Upadł twarza na wilgotna sciółke. Wtem w oslepiajacym błysku wielka ognista kula wystrzeliła w góre spomiedzy drzew, mieniac sie wszystkimi odcieniami czerwieni i oran¿u. Noc zmieniła sie w dzien. Kiedy cie¿arówka eksplodowała, nocna cisze rozdarł potworny krzyk, straszny, potepienczy odgłos konania, którego nie sposób zapomniec. Na las spadł deszcz iskier, opalajac mu włosy, narciarke i kurtke. Po lesie rozszedł sie dym, zapach oleju napedowego i swad palonej gumy. Przez chwile miał wra¿enie, ¿e zaraz umrze. Bóg jeden wie, ¿e na to zasłu¿ył. Wtedy go zobaczył. Podarunek od samego diabła: w ognistym swietle eksplozji zobaczył swojego jeepa. W 7 przydymionych szybach odbijały sie płomienie. Wóz stał dokładnie tam, gdzie go zaparkował. Na opuszczonej drodze, która dawniej zwo¿ono drewno z wyrebu. Wstał, rozpiał zamek kieszeni i wyjał kluczyki. Otworzył drzwiczki. A wiec udało sie. Prawie. Dym dusił go. Szybko wsiadł do samochodu. Dr¿ał, w kostce czuł bolesne pulsowanie. Przekrecił kluczyk w stacyjce. Jeep zapalił od razu. Las zalewało dziwne, niepokojace swiatło. Na wszelki wypadek nie zdjał narciarki i zatrzasnał drzwiczki. Wrzucił jedynke, silnik zawył, opony zabuksowały w błocie. - No, dalej! Ruszaj! Jeep drgnał, posunał sie odrobine do przodu i stoczył znowu w tył. Cholera. Miał ochote zapalic. Niedobrze. W koncu koła złapały grunt. Ruszył. Spojrzał w lusterko i zobaczył ogien i dym wzbijajace sie ponad drzewa. Ona nie ¿yje. Zabiłes ja. Wysłałes jej czarna dusze prosto do piekła. Zasłu¿yła sobie na to! Właczył radio. Poprzez głosy na antenie i szum silnika przedarła sie znajoma, kojaca piosenka Jima Morrisona. Come on, baby, Light my fire... Nie, nigdy wiecej. Ta dziwka ju¿ w nikim nie rozpali ognia. Nigdy. 1 Nic nie widziała, nie mogła mówic, nie mogła... O Bo¿e, nie mogła ruszyc reka. Próbowała otworzyc oczy, ale nie była 8 w stanie uniesc powiek. Ka¿da wa¿yła tone i paliła oslepiajacym, ostrym bólem. - Pani Cahill? Pani Cahill? Ktos poło¿ył chłodna dłon na jej rece. - Pani Cahill? Słyszy mnie pani? Uprzejmy kobiecy głos zdawał sie dochodzic z bardzo daleka… z drugiej strony bólu. To ja? Ja jestem pania Cahill? Nie wydało jej sie to mo¿liwe, ale nie wiedziała dlaczego. - Jest tu pani ma¿. Chciałby sie z pania zobaczyc. Mój ma¿? Ja nie mam... Bo¿e, co sie ze mna dzieje? Trace rozum? Kobieta z cie¿kim westchnieniem cofneła dłon.